Monitoring zdalny to bardzo popularna w ostatnim czasie sprawa, w zasadzie każdy klient chce mieć możliwość podgląd swojego obiektu z dowolnego zakątka globu. Jakiś czas temu zdarzyło mi się konfigurować sieć na jednym z takich obiektów. W zasadzie rutyna: ustawić parametry sieci w rejestratorze, skonfigurować router, przekierować porty, zainstalować oprogramowanie klienckie, przeszkolić klienta, wytłumaczyć mu, że tak marne odświeżanie to nie wina rejestratora, tylko słabego łącze i… wrócić spokojnie do domu. Wszystko zadziałało bez większych problemów. Do czasu…


Pewnego dnia telefon: podgląd nie działa. Sprawdzam: istotnie nie działa. Cóż, wyprawa na obiekt konieczna. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nowo zainstalowany router. Pytam z ciekawości, czemu mnie nikt nie poinformował, że taki zabieg zostanie przeprowadzony, ale nic specjalnie sensownego nie udaje mi się dowiedzieć. Powodem wymiany było niestabilne działanie sieci i jakoby instalacja tego urządzenia miała spowodować poprawienie takiego stanu rzeczy. Jak się później okazało były to płonne nadzieje (sieć rwie się cały czas, ale to wina operatora i jego łączy).

Zaczynam badać zagadnienie. W ogóle nie można połączyć się z rejestratorem w sieci lokalnej. Pierwsze co przychodzi do głowy, to sprawdzenie kabelków. Bingo – komuś kabelki przeszkadzały. Lokalnie rejestrator znów działa. Pytam profilaktycznie, czy ten drugi informatyk nie zmienił czegoś w ogólnych ustawieniach sieci, ale ludzi zapewniają mnie, że dostał dane i nowy router ma mieć dokładnie takie same ustawienia jak poprzedni. Przekierowuję porty, mój tester sprawdza, czy można się połączyć zdalnie. Fiasko. Sprawdzam ustawienia po tysiąc razy, niestety żadnej poprawy. Co może być źle? Zostawiam sobie zdalny dostęp ro routera i zmykam.

W domu znów tysiąc prób, aby w końcu wszystko zaczęło działać. Nic… Aż pewnego dnia, ponownie na obiekcie kolega podpowiada, że może jednak ustawienia nie są w 100% takie same jak poprzednio. Wierzyć mi się nie chce, przecież człowiek dostał karteczkę i miał zrobić wszystko 1:1. Ale co zaszkodzi sprawdzić, i tak już tu jestem. Cóż, to była moja wina… Nie sprawdziłem, jaki adres nadano routerowi… Poprzednio był 192.168.1.1, teraz 192.168.1.254. Innymi słowy informatyk nie zastosował się do tego, co na karteczce. Bywa. Rejestrator nie mógł być dostępny, bo wpisana w nim brama nie istniała w infrastrukturze. Ale dlaczego nie zajarzyłem, że łącząc się z routerem lokalnie wpisywałem jego aktualny adres i jest on inny niż poprzednio, nie wiem… Grunt, że ostatecznie cała akcja zakończyła się sukcesem.

A konkluzja? Zawsze sprawdzaj każdy punkt instalacji, jeżeli nie robisz jej sam od początku do końca. Czego sobie i Wam życzę.

PS A żeby było „śmieszniej”, w tym samym czasie kolega prawie spadł z drabiny, na szczęście udało mu się uwiesić na krawędzi strychu i tylko mocno się pozdzierał i posiniaczył. Klient twierdził, że od roku łazi po tej drabinie i nic… Druga konkluzja: nie ufaj drabinie, jeżeli sam jej nie postawisz 😉 .

Może zainteresują Cię również poniższe wpisy: